– To nie jest kwestia tylko 10 000 pracowników elektrowni, kopalni i współpracujących z nimi firm, ale też wszystkich, którzy „obsługują” pracowników i mieszkańców Bełchatowa. Poczynając od liderów samochodowych, warsztaty naprawy pojazdów, po fryzjerów, kosmetyczki, kluby fitness, drobne sklepy. Jeżeli nagle potencjał zacznie się zmniejszać, część ludzi zacznie wyjeżdżać, to całe to otoczenie znajdzie się w sytuacji prawie jak w lockdownie – mówi o transformacji w regionie Bełchatowskim Krzysztof Borkowski, kanclerz loży łódzkiej Business Centre Club, wiceprzewodniczący wojewódzkiej rady dialogu społecznego:
Transformacja w Bełchatowie to niwelowanie szkód czy szansa na rozwój, szansa dla biznesu?
Krzysztof Borkowski, kanclerz loży łódzkiej Business Centre Club, wiceprzewodniczący wojewódzkiej rady dialogu społecznego: Niwelowanie szkód jest oczywiste. Decyzje ekologiczne zapadły już dawno na szczeblu Unii Europejskiej. Teraz pozostaje pytanie, jak to zrobić bez dużych szkód dla biznesu i z uwzględnieniem czynników społecznych.
Takich jak?
Przede wszystkim potencjalne bezrobocie i ograniczenie szans dla młodego pokolenia. Bo młody człowiek przy wyborze szkoły będzie się teraz zastanawiał, czy za kilka lat, jak ją skończy, to będzie miał gdzie pracować, czy nie lepiej wyjechać od razu w inne regiony Polski.
To właśnie ludzie są najważniejsi w transformacji?
Zdecydowanie. Pamiętajmy, że Bełchatów jakieś 50 lat temu był małą miejscowością, która w ciągu kilkunastu lat dzięki dużej inwestycji wyrosła do obecnego rozmiaru. Była to jednak ewidentna monokultura. Jeśli teraz będziemy – a będziemy na pewno – wygaszać tę działalność, trzeba zadbać o to, żeby nie doszło do sytuacji jak w regionie wałbrzyskim, który nagle po likwidacji kopalni został niemalże pustynią. Transformacja i tak jest już mocno spóźniona. Teraz musi tak szybko zacząć funkcjonować, żeby wypracować koncepcje, zacząć je realizować i żeby wizja była akceptowalna społecznie nie tylko przez zainteresowane losem własnych firm związki zawodowe, ale i całe otoczenie. To nie jest kwestia tylko 10 000 pracowników elektrowni, kopalni i współpracujących z nimi firm, ale też wszystkich, którzy „obsługują” pracowników i mieszkańców Bełchatowa. Poczynając od liderów samochodowych, warsztaty naprawy pojazdów, po fryzjerów, kosmetyczki, kluby fitness, drobne sklepy. Jeżeli nagle potencjał zacznie się zmniejszać, część ludzi zacznie wyjeżdżać, to całe to otoczenie znajdzie się w sytuacji prawie jak w lockdownie.
Jak w takim razie ocenia pan zapisy projekty Terytorialnego Planu Sprawiedliwej Transformacji, który wysłano do akceptacji przez Komisję Europejską?
Ocenialiśmy projekt jako WRDS i zespół ds. transformacji regionu bełchatowskiego, który z mojej inicjatywie przy Radzie powstał. Wznieśliśmy tam sporo uwag, które w dużej części zostały zaakceptowane. Ale pamiętajmy, że jest to dokument, który po pierwsze musiał spełniać pewne wymogi oczekiwane przez unijne organy. Potraktujmy go więc jako program ramowy, który najważniejsze rzeczy sygnalizuje, natomiast siłą rzeczy będzie musiał on być zmieniany w zależności od sytuacji i wyniku konsultacji społecznych.
Myśli pan, że jeżeli do transformacji podejdzie się w odpowiedni sposób, Bełchatów rzeczywiście może być wygranym?
Jeżeli rzeczywiście będzie przeprowadzona modelowo, to musi być. Na świecie są takie przykłady, więc korzystajmy z nich.